
Cały czas nie mogę wyjść z podziwu ile ich jest. Ile fasonów, z jakich pięknych materiałów, jakie wzory mogą na nich gościć, noszone właściwie cały rok jednak niezmiennie najchętniej wiosną oraz latem.
Spódniczki.
Mini, midi, maxi – z falbanami, asymetryczne, jedwabne, co zechcesz. Noszone do koszul, bluzek, T-shirtów, swetrów, katanek, szpilek, sztybletów, trampek – idealna część garderoby.
Jak zaczęłam szukać informacji na temat 'młodszej siostry’ sukienki, a mianowicie spódniczki, to nie ukrywam, że byłam zdziwiona faktem, że do miasta trafiły dopiero na początku XiX wieku. Strasznie późno, prawda? To mniej zamożne damy odkryły w nich piękno i szyk. Dzięki temu, że można ją łączyć z różnymi częściami garderoby na górze, dawała ona więcej możliwości niż noszona od wieków suknia.
Lansowały je właśnie walczące o równouprawnienie sufrażystki – szalone, prawda? Nie ma to jak zwrócić na siebie uwagę – i dobrze! Chwała im za to. Za nimi poleciały kolejne kobiety i tak oto spódniczka, spódnica gości w szafie każdej z nas. Ja je wręcz kocham w każdej możliwej postaci, długości 🙂
Spódnica jednak nie od początku była taka krótka – wszystko to działo się stopniowo:
– najpier gołe kostki
– później poszły łydki
– kolana – podejrzewam, że na tamte czasy to musiało byc dopiero szaleństwo!
– ostatecznie dzięki Coco Chanel długość spódnicy wylądowała przed kolankiem – oł jeeeee !